Prakseologiczny humanizm a etyka chrześcijańska
Podstawowa innowacja, jaką wprowadził Chrystus do tradycyjnych wierzeń żydowskich, to przekonanie o celowości życia człowieka i szacunek dla każdej ludzkiej istoty, nie ważne, jak pogardzanej przez społeczeństwo. W ten sposób opowiedział On się w sposób niespotykany dla ówczesnej elity za godnością ludzi i przysługującym każdemu człowiekowi niezbywalnym prawom. Zaakcentowane zostało, że prawa te przysługują również największym grzesznikom. W ten sposób powstanie chrześcijaństwa stało się na świecie początkiem wolnościowej rewolucji, wyzwaniem dla opartych na autorytecie i siłowej dominacji porządków społecznych, jakie na całym świecie obowiązywały, dzieląc społeczeństwo według nieprzekraczalnych barier klasowych.
Początkiem wyzwolenia ludzkości było uświadomienie sobie przez poszczególnych, nawróconych na chrześcijaństwo ludzi, że ich podstawowym celem jest ich cel własny: osobista doskonałość duchowa, mogąca znaleźć realizację w pośmiertnym zjednoczeniu z Bogiem. Posiadanie tak uniwersalnego celu musiało podważyć wszechobecną wiarę w autorytet duchowieństwa i strach przed przemocą ze strony urzędników i żołnierzy. Z tego właśnie powodu idee Chrystusa były od samego początku zawzięcie zwalczane przez te grupy. Mimo bardzo silnego oporu, z czasem stało się dla polityków i intelektualistów jasne, że muszą zaadoptować chrześcijaństwo, jako siłę zbyt niebezpieczną, gdyby była pozostawiona samopas i wzrastała w swoim radykalizmie. Stąd właśnie „cudowne” nawrócenia wielkiego prześladowcy chrześcijan, św. Pawła i cesarza Konstantyna Wielkiego, który uznał religię Chrystusa obowiązującym wyznaniem państwowym. Odtąd datujemy niesamowity rozwój Kościoła, który nie tylko zachował antyczną tradycję intelektualną po upadku cesarstwa rzymskiego, ale zaadoptował ją na potrzeby nowego porządku politycznego w Europie. Który to porządek stał się o tyle efektywniejszy od organizacji społecznych z całego świata, że zupełnie je zdominował, co trwa po dziś dzień.
Czy jednak obecni biali panowie świata mogą nie mieć obaw co do przyszłości swojej dominującej pozycji? Czyż nie okazuje się z wolna, że do krajów Europy i Ameryki Północnej wkrada się chaos i bezprawie podobne do tego, które panuje na całym świecie, a żałosne próby rekolonizacji najbardziej dzikich obszarów świata pogorszają tylko sytuację? Czyżby można było powiedzieć, że chrześcijaństwo nie jest temu winne? Jeśli tak, to trzeba byłoby też szukać innych źródeł dla sukcesów chrześcijaństwa w średniowieczu, co nie miałoby większego sensu. Nauczmy się więc, co zapewniło sukces cywilizacyjny naszym przodkom. Było to podporządkowanie obiektywnemu prawu moralnemu, wywiedzionemu z poprawnych obserwacji na temat ludzkiej natury i sensu życia człowieka. Które dzisiaj możemy wydedukować z chrześcijaństwa i opisać jako poczucie własnej wartości, odpowiedzialność za swoje czyny, poczucie celu w realizacji swojego potencjału życiowego dla zaspokojenia doczesnych potrzeb. Starożytne stwierdzenie „wierzę w Chrystusa”, w dużej mierze znaczy również: chcę być wolny, odpowiadam za siebie, sam ponoszę konsekwencje własnych decyzji. Ale osoba w pełni wierna zasadom reprezentowanym przez chrześcijaństwo nie może być w pielęgnowaniu w sobie tych poglądów zbyt konsekwentna.
Co jest celem dla chrześcijanina? Zbawienie, rozumiane jako wieczne zjednoczenie po śmierci z Bogiem i innymi zmarłymi, którzy dostąpią tej samej łaski. Jak więc w związku z tym ma wyglądać nasze codzienne życie? Musimy nakierować wszelkie swoje doczesne wysiłki na osiągnięcie duchowej doskonałości, stanu, w którym jesteśmy jak najbardziej posłuszni wyrokom jedynie słusznej moralności. Zalecenia, by odrzucić doczesne korzyści na rzecz wiecznego szczęścia powtarzają się w ewangelii wszędzie. Czy są moralnie uzasadnione?
Zabieganie o lepszą przyszłość dla siebie i ludzi, na których nam zależy to bardzo ważna sprawa, to, na ile jesteśmy w stanie poświęcić bieżące korzyści na rzecz przyszłych pokazuje, jak jesteśmy dojrzali i na ile jesteśmy w stanie odnosić w życiu sukcesy. Problem w tym, że jeżeli wszystkie sukcesy, jakie by nie były, mają sprzyjać osiągnięciu z góry zdefiniowanego stanu umysłu, który jest zgodny ze starożytnymi standardami moralnymi, to możemy wiele stracić. Jeśli się okaże, że standardy te nie są słuszne, to bezsensowne jest całe nasze życie.
Czy znamy jakiekolwiek szczęście poza szczęściem ziemskim, doczesnym? Czyż wszelkie wielkie odczucia spełnienia, jakich doświadczamy w życiu, nie przemijają? Jeżeli marzymy o niepoznawalnym, przyszłym szczęśliwym losie, powinniśmy przede wszystkim zadbać o szczęście doczesne. Naiwnością jest twierdzić, że możemy zapewnić sobie sukcesy po śmierci mimo klęsk w życiu obecnym, które jest jedynym, jakie znamy. Chrześcijański altruizm, wołający o poświęcenie dla bliźniego, nie dba o to, czy to poświęcenie rzeczywiście ma sens. Nikt nie pyta, czy Chrystus musiał umrzeć na krzyżu. Czy jego śmierć była na tyle doniosłym wydarzeniem politycznym, że zmieniła nastawienie żydów do jego religii? Nic na to nie wskazuje. Zamiast w ogóle podjąć rozważania na ten temat, uznaje się, że Chrystus poświęcił się – i samo to poświęcenie przez swój doniosły aspekt mistyczny miało znaczenie odkupicielskie dla ludzkości.
W tym obłędnym rozumowaniu kluczowe jest pojęcie cierpienia. Dla chrześcijanina cierpienie jest stanem, w którym człowiek staje się sam z siebie lepszy. Chrystus powiada: Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. (Mt 5, 11-12) Biblia Szatana natomiast poucza: Niech będzie błogosławiony człowiek posiadający wrogów, albowiem uczynią go bohaterem – niech będzie przeklęty czyniący dobro innym, którzy w zamian za to szydzą z niego, albowiem będzie wzgardzony! (OGIEŃ V, 10) To rozróżnienie jest kluczowe dla zrozumienia różnic między chrześcijaństwem a prakseologicznym humanizmem.
Poruszamy tutaj kolejny problem – chrześcijańskie rozumienie altruizmu. Czy lepsza przyszłość, o którą walczymy, może obejmować wszystkich, również naszych nieprzyjaciół? Zapewne bardzo dobrze by się stało, gdyby tak było. Ale człowiek na co dzień jest zmuszony raczej do tego, aby walczyć ze swoimi wrogami. Jeśli tego nie zrobi, ginie. Co więcej, jeśli będzie trwonił swój czas na pomaganie nieznajomym, może mu zabraknąć czasu i sił na pomaganie ludziom sobie najbliższym. A właśnie dbanie o dobro swojej rodziny i przyjaciół jest czynnością, która może przynieść nam zawsze korzyść w postaci zaspokojenia naszych wrodzonych potrzeb bycia szanowanym i akceptowanym. Bez tego jesteśmy niczym i umieramy w samotności.
A zatem odrzucić należy ewangeliczny nakaz kochania swoich nieprzyjaciół. Wroga trzeba szanować, jeśli jest dla nas poważnym zagrożeniem, ale miłość może udaremnić nam możliwość obrony i kontrataku. A wtedy giniemy i wszelkie nasze myśli i marzenia odchodzą w niepamięć. Jak sądzę, nie będzie nam z nimi lżej na tamtym świecie, niezależnie od tego, jak on wygląda.
przesłanie chrześcijaństwa jest proste: żyj i czyń dobrze, nie krzywdź nikogo, wybaczaj, pomagaj innym gdy są w potrzebie i o pomoc proszą, nie trzymaj urazy w sercu i nienawiści, a gdy źle się dzieje w twoim życiu nie poddawaj się, miej wiarę i idź dalej, rozwiąż swój problem, współczuj, kochaj