Dobroczynność chrześcijańska
Poświęcanie się na osobiste zetknięcie z nędzą, bólem i głupotą, umartwianie się, przezwyciężanie i poświęcanie siebie to zajęcia, które mogły zapewne człowieka wysoko urodzonego doprowadzać do szału. Nic dziwnego, że nikt ich raczej nie praktykował. Ale zwróćmy uwagę, co mogły wywołać takie postulaty w umysłach ludzi ubogich. Oto Chrystus każe bogatym umartwiać się i służyć biednym – tylko dlatego, że są biedni! Z samego faktu ubóstwa należy nam się pomoc! Jesteśmy dziećmi tego samego Boga, musisz nam pomóc, to twój obowiązek! Taka idea była idealnym podłożem dla rozwoju idei socjalistycznej, która, jak wiemy, już wkrótce zawładnęła sporą częścią Europy.
Na stosunek autora do dobroczynności ma wpływ wiara w istnienie nadprzyrodzonego porządku, który zostanie nam objawiony po naszej śmierci i, być może, nie będąc gotowymi na jego przyjęcie, zostaniemy potępieni. Ciągła obsesja związana z rychłym zetknięciem się w zaświatach z absolutną prawdą jest charakterystycznym rysem wszystkich religii monoteistycznych. Ale moralność nie może być absolutna, bo możemy mówić o niej tylko w kontekście podejmowania przez nas konkretnych życiowych decyzji. Jak pisał Ludwig von Mises w „Ludzkim Działaniu”: Ludzie działający stosują w swoim języku stopniowanie, które wyrażają przez stopień wyższy i najwyższy. Tymczasem absolutność nie jest stopniem. Jest pojęciem ograniczającym. Absolut nie daje się określić, pomyśleć, wyrazić. Jest koncepcją utopijną. Nie ma doskonałej radości, doskonałych ludzi, wiecznej szczęśliwości. Człowiek poszukujący absolutu jest o wiele bardziej niebezpieczny, niż cyniczny hedonista. Opisywani przez ks. Niedziałkowskiego bogacze wydający setki rubli na bal, na którym dawali po pięć rubli potrzebującym, już 16 lat po opublikowaniu tekstu zajęli się masowym mordowaniem. Czemu? Być może wierzyli, że pójdą za to do nieba.
Trzeba dodać, że nie jestem zwolennikiem altruizmu i dobroczynność oparta na tej idei nie jest dla mnie ideałem. Altruista szuka poczucia własnej wartości w tym, że może choćby przez chwilę stać się kimś bezinteresownym, chrześcijanin poszukiwanie tego uczucia sprowadza do rangi wszeogarniającego, nadającego sens życiu rytuału. Egoista przestaje się oszukiwać: piękne jest to, co daje siłę i radość życia. Brzydkie jest to, co przynosi słabość i śmierć.
chodzi raczej o to, że jak możesz pomóc bo masz lepiej to zrób to np. jak jesteś bogaty to możesz bez uszczerbku dla siebie zafundować jakiemuś szpitalowi sprzęt przydatny do leczenia ciężko chorych dzieci, albo zasponsorować biedniejszemu koledze naukę w wymarzonej uczelni albo po prostu wycieczkę, nie znaczy to w przełożeniu na czasy współczesne, że masz rozdać wszystkie swoje dobra żebrakom na ulicy, ale nie zaszkodzi jak kupisz takiemu delikwentowi ciepły obiad w zimie
Istotne tu dla mnie jest to, jak zwiększyć wrażliwość ludzi nam współczesnych, co sprowadzałoby się nie tylko w większej aktywności dobroczynnej, ale w zaangażowaniu w sprawy publiczne, dbałości o funkcjonowanie instytucji społecznych i ekonomicznych. Twierdzę, że bezinteresowność nie jest najlepszą drogą, bo kryje się za nią myślenie totalne, jakiś rodzaj naprawdę niebezpiecznych uogólnień, mówiąc językiem psychologii, schematów czy skryptów – określonych sekwencji zachowań. Poniekąd dlatego, że to jest naprawdę pierwotny odruch – chcę pomagać tym, którzy w mojej grupie społecznej mają gorzej, bo boję się, że sam mogę zająć ich miejsce kiedyś, a można to sobie jeszcze rozciągać na karę za grzechy po śmierci. A oddając się odruchom pierwotnym nie dbam o to, co się dzieje po drodze, czy to jest efektywne, czy nie demoralizuje kogoś. Rzecz jasna, chrześcijaństwo nie jest najgorszą z opcji.