Etyka nie-mocy

Ostatnio byłem uczestnikiem spotkania (debaty?) z udziałem Petera Singera, znanego etyka i biologa, oraz Tadeusza Bartosia, filozofa, znanego heretyka, krytyka Jana Pawła II. Profesor Peter Singer jest z pewnością wybitnym naukowcem i filozofem, podobnie profesor Bartoś. Tym niemniej ich dość mocno lewicowe poglądy rażą nieco jednostronnością i wpasowują się w pewien schemat, który kiedyś opisałem.

Wokół rozważań na różne tematy etyczne, wśród których można było znaleźć prawa zwierząt, troskę o nierówności dochodów na świecie o związane z tym zaburzenia ekonomiczne i populacyjne, dało się odczuć pewien kierunek myślenia, który nazwałbym syndromem apokaliptycznym, zjawiskiem bardzo powszechnym u współczesnej lewicy. Problemy ludzkości, które wydają się najistotniejsze, opiera się o wizje wielkiego upadku cywilizacyjnego: globalnego ocieplenia, przeludnienia, wyczerpania nieodnawialnych zasobów. Czy sprawy te są same z siebie aż tak istotne, czy mają być pewnym „wytrychem” argumentacyjnym, potrzebnym do tego, aby wizje reform moralnych nabrały krystalicznej, niebiańskiej spójności?

Aby zilustrować moją wątpliwość, posłużę się przykładem innej teorii apokaliptycznej, której prawdziwość będziemy mogli wkrótce zweryfikować. Twierdzi się mianowicie, że w grudniu roku 2012 ogromna inwazja promieniowania kosmicznego przeniknie przez osłabioną przez zamianę biegunów magnetosferę, co spowoduje tak ogromne zaburzenia w atmosferze, że przeżyć będzie mógł tylko ten, kto przeniesie się do pewnej części RPA lub paru innych względnie „bezpiecznych” miejsc. Zniszczeniu ulegnie więc cała kultura materialna, wszelkie urządzenia elektryczne zostaną przepalone przez impuls magnetyczny. Wydaje się, że niezbyt to wesoła wizja przyszłości, ale Patrick Geryl, naukowiec, który wizję tą ułożył, twierdzi, iż katastrofa wyzwoli w tych, którzy przetrwają, to, co najlepsze. Jeśli przygotują się odpowiednio i nauczą wystarczająco wielu pożytecznych rzeczy, będą mogli po katastrofie rozpocząć nowe życie, tworząc cywilizację od nowa, co da możliwość uniknięcia błędów, jakie popełniono do tej pory.

Wracając do podziału na „ideologów” i „działaczy”, trzeba stwierdzić, że wszelkie teoretyczne koncepcje dotyczące funkcjonowania rzeczywistości społecznej mają problem z gotowością do różnorodnego zastosowania – i co może dany ideolog w tej sytuacji począć? Może domagać się, choćby i nieświadomie, tego, aby świat stał się choć na moment prostszy, kierowany przez jakąś uniwersalną dążność, aby nagle wszystko nabrało sensu. Wtedy, tak jak bohaterka filmu „Melancholia” Larsa von Triera, ideolog będzie wiedział, co należy robić, dzięki temu, że oderwał się od przemożnej plątaniny znaczeń i wartości, która charakteryzuje nastawione na przetrwanie w naturalnym środowisku ludzkie działanie. Czy sztucznie, w zaciszu profesorskiego gabinetu, stworzone poglądy moralne nie mają jednak pewnej przewagi nad ludową tradycją, ciągle ewoluującą i nieprzewidywalną? W ograniczonym zakresie na pewno; niestety, zwykło im się przyznawać słuszność absolutną.

Pod koniec spotkania wyrażono żal o to, że nie da się administracyjnie ograniczyć przyrostu naturalnego ziemi i radość z faktu, że 30% młodych Polaków deklaruje, że nie zamierza mieć dzieci; nagle pewne sprawy stały się dla mnie jasne. Etyka nie-mocy nie zadowala się oczekiwaniem na apokalipsę, podczas której świat nagle stanie się prostszy, chce katastrofie zapobiegać. Ale tutaj stosuje metody myślenia, które pomijają mnogość indywidualnych dążeń ludzkich, chce społeczeństwo zestandardyzować, twierdząc, że ziemia jest po prostu wspólnym pastwiskiem, na którym nagle pojawiło się zbyt dużo krów. Nie biorąc pod uwagę faktu, że to my, Europejczycy, jesteśmy sprawcami tego zamętu, który rozpoczął się na świecie 200 lat temu na skutek postępu naukowo-technicznego i powinniśmy zrobić z tym coś więcej, niż po prostu umrzeć, by ustąpić miejsca innym, w międzyczasie domagając się edukacji kobiet rozmnażających się ponad miarę w tropikalnych rejonach. Ale może się czepiam.

Profesor Bartoś naprawdę starał się czymś odróżnić od profesora Singera, w pewnym momencie wygłosił kontrowersyjną dość, biorąc pod uwagę nastroje publiczności, opinię, iż nie jest pewien, czy całkowity zakaz spożywania mięsa nie byłby sprzeczny z wolnością człowieka. Nie podobało mi się jednak, jak odpowiedział na zarzuty jednej z słuchaczek, która wyraziła wątpliwość wobec opierania etyki na teoretycznej analizie starożytnych tradycji. Profesor był wyraźnie zakłopotany i stwierdził, że on również uwzględnia naukowe dociekania w etyce. Co nie odpowiada nam na pytanie, po co w ogóle nam tradycja i religia. Do czego nam potrzebne niepewne źródła wiedzy? Wydaje się, że nie wszystko jeszcze wiemy, a doświadczenia przodków w pewnych dziedzinach antycypowały osiągnięcia psychologii. Wspomniany na spotkaniu cytat z Księgi Rodzaju „Czyńcie sobie ziemię poddaną” jest na to przykładem. Autor chciał przez tą uwagę przekazać odbiorcom, że istnieje zupełnie naturalne źródło dla zaspokojenia wrodzonej potrzeby dominacji – praca i wynikająca z niej możliwość gromadzenia zasobów materialnych. „Czynienie ziemi poddaną” miało sens dosłowny w czasach, gdy ludzie zajmowali się głównie rolnictwem, dzisiaj sens tradycji musimy dopowiadać sobie sami. Albo i zupełnie go czasem odwrócić.

There are no comments on this post

Leave a Reply

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.