O co mi chodzi?

Parę lat temu zadałem sobie zadanie rozwiązania pewnego istotnego problemu, który, jak mniemam, ma znaczenie dla życia mojego i innych. Będąc w wieku licealnym byłem człowiekiem o poważnych, ścisłych zainteresowaniach, dużych możliwościach umysłowych i niektórzy mówili mi, że mam przed sobą jakąś przyszłość. Moje zainteresowanie chrześcijaństwem sprawiało, że wydawało mi się, że wiem, jaki jest prawdziwy sens życia. Rozumiałem, że przez udział w strukturach społecznych i uznanie reguł, jakie w nich panują, mogę pozyskać i rozszerzać pole dla rozwoju własnej indywidualności. Byłem przekonany, że doskonalenie swoich umiejętności da mi zadowolenie z siebie i z osiągnięć, które będą moim udziałem. Taką postawę dobrze opisuje piosenka „No Need To Explain” zespołu Lacuna Coil. Z czasem jednak ogarniać mnie zaczęły rozmaite wątpliwości co do sensu mojego życia, nie tylko w aspekcie przejściowych trudności z dojrzewaniem, ale ogólnym zwątpieniem w sensowność swoich życiowych starań. Celem mojego kształcenia się było zdobycie potencjału ku gromadzeniu dóbr materialnych, i ten cel zaczął być dla mnie ze wszechmiar wątpliwy.

Tendencja do materialnej ekspansji jest wpisana w nasze umysły, ale czy jest to wartość absolutna i niemożliwa do podważenia? Wszak Księga Rodzaju powiada: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi.” (Rdz 1,28). A nikomu, czy to z prawicy, czy z lewicy, nie trzeba chyba udowadniać, jak trwały wpływ na naszą cywilizację wywarły żydowskie baśnie.

Wizja człowieka dominującego nad naturą, nad drugim człowiekiem i niewiele się nad tym zastanawiającego w przekonaniu o własnej nieomylności, usankcjonowanej przez odwieczny porządek, daje podstawy dla naszej osobistej skali wartości, będącej podstawą podejmowania indywidualnych decyzji. Co, jeśli powiem, że podstawy te są wątpliwej jakości? Czy nie byłoby naszym obowiązkiem zrozumieć, w czym chrześcijanie się mylą i wskazać im właściwą drogę, aby mogli przestać zadawać sobie, innym ludziom i naturze niepotrzebne cierpienie? Nawet, jeśli to cierpienie pozornie zadają tylko sobie? Na taki zarzut odpowiedzieć można, że nie tylko, bo wychowują zgodnie ze swoimi fałszywymi ideami dzieci i domagają się tego, aby aparat państwowego przymusu narzucał wszystkim rozwiązania prawne zgodne z ich moralnością.

A zatem źródło wartości obecnych w naszej cywilizacji ma wpływ na nasze życie i musimy wyjaśnić, czy jesteśmy pewni, że chcemy je wciąż uznawać za właściwe. Podstawą wiary chrześcijańskiej jest Biblia. Nie sposób odmówić temu dziełu walorów artystycznych i edukacyjnych, jak również roli, jaką odegrała w cywilizowaniu narodów europejskich. Nie polemizowałbym również z faktem, iż to dzięki Biblii nasza cywilizacja stała się doskonalsza od innych i całkowicie nad nimi, przynajmniej do pewnego momentu, dominowała, umożliwiając jednocześnie całemu światu dalszy rozwój. O co więc chodzi? O to, na ile możemy zaakceptować Biblię jako zbiór pięknych opowieści, a na ile zdajemy sobie sprawę, do czego nas prowadzi branie jej w całości na serio i kształtowanie swojego życia w oparciu o starożytne mity.

Podstawową wartością, którą według Biblii powinien kierować się człowiek, jest posłuszeństwo wobec Bożej woli. Skąd możemy dowiedzieć się, jaka jest ta wola? Częściowo z Biblii, częściowo z kontaktów z innymi chrześcijanami, częściowo z własnych odczuć. I wszystkim chrześcijanom wydaje się, że mogą z tych wszystkich źródeł uzyskać wiedzę o tym jednym głosie, woli bytu, który ma dla nich najważniejsze znaczenie. Można by w tym momencie przywoływać rozważania filozofów o tym, co jest, a co nie jest realne, jakie są dowody za i przeciw istnieniu Absolutu, dlaczego nie możemy lub możemy ufać naszym zmysłom i tak dalej. Jedno jest pewne – będąc posłusznym Bogu, pozwalamy, aby naszym życiem kierowała siła, o której nie wiemy nic. I lubimy szczycić się tą niewiedzą. Silnie wierzący ludzie mówią o zaufaniu, jakie musimy z siebie wykrzesać, aby życie mogło układać się wedle właściwego rytmu. Ale skoro nie wiemy, jakiej sile ufamy, to może tak naprawdę ufamy wszystkiemu i wszystkim?

Dość słaby to strzał. Ale niektórym wydaje się, że Bóg jest im potrzebny do tego, aby ich wolność mogła się w pełni rozwinąć. Wydaje im się, że bez Boga ich czyny nie miałyby wartości, nie mieliby czym się kierować, ich rozwój byłby niemożliwy. Przypomina to obawę o to, że społeczeństwo nie jest w stanie zorganizować sobie funkcjonowania w inny sposób, niż tworząc państwo – byt udający człowieka, a jednocześnie o wiele potężniejszy, w związku z czym może ono zajmować rzeczami, którym nikt inny nie podoła. W obydwu tych przypadkach można i należy postawić tylko jedno pytanie: czy aby na pewno te wielkie marzenia o pomocy z góry są rzeczywiste? Czy kiedykolwiek Bóg lub państwo pomogło komukolwiek? Ja zaobserwowałem, że nie. Ze zawsze są to tylko ludzie, którzy mają jednak na tyle niskie poczucie własnej wartości, że muszą dla swoich celów znajdować dodatkowe, zewnętrzne uzasadnienie. Nie wierzymy, że to, co robimy, ma wartość tylko dlatego, że my w tym wartość ową dostrzegliśmy. Nie widzimy w samym fakcie dostrzeżenia w czymś wartości nic nadzwyczajnego.

Niektórym wpadającym w tak zwany „kryzys wiary” może z początku wydawać się, że wartości chrześcijańskie są właściwe, tylko coś im zasłania możliwość ich pełnego poznania. Że gdzieś tkwi utajona, niezrealizowana inspiracja, którą muszą poznać i wszystko będzie prostsze. Ale w miarę, jak nic się nie poprawia, odkryć można prawdziwe źródło motywacji. Źródłem tym jesteśmy my sami. Nie przefiltrowany przez żaden gotowy wzorzec rozumienia rzeczywistości, gotowy do wykorzystania każdej idei, która wyda mi się zgodna z całością mojego funkcjonowania. Ograniczony tylko traktowaniem innych w taki sposób, w jaki chciałoby się być traktowanym samemu.

Pojawia się pytanie:czemu ktokolwiek, kto widzi jakiś ściśle określony sens w życiu i wierzy w Boga, miałby brać pod uwagę to, co mówię? Aby przygotować się na moment, w którym wierzyć przestanie. Kiedy moment ten nastąpi, życie może nagle stracić sens, a wtedy możemy w przypływie beznadziei próbować wracać, starać się odnawiać naszą wiarę, doszukiwać się w dawno odrzuconych prawdach nowych znaczeń. Wtedy może zwrócić uwagę na to, czy nie jest prostszą i właściwszą zarazem drogą odrzucić Boga. Odrzucić myśl, że niezdefiniowany, abstrakcyjny byt może mieć cokolwiek do powiedzenia o moim życiu. Że bezpośredni wpływ na nie mamy tylko my sami.

Co to zmienia? Jak stwierdza ikona death metalu, Chuck Schuldiner, w piosence „Without Judgement”: „Co zrobimy bez sądu? Będziemy zmuszeni, by patrzeć na siebie wyłaniających się ze straconego czasu. Zakładając to, co może się zdarzyć. Bez sądu nasza percepcja zwiększyłaby się milion razy”. Jeśli odrzucimy Boga jako istotę określającą naszą wolność, możemy odnaleźć nowe, pasjonujące możliwości, które dotychczas były skryte za parawanem fałszywej moralności. W jakim kierunku moglibyśmy się rozwinąć? Przestalibyśmy mieć obsesje na punkcie bycia posłusznym moralnym autorytetom, będąc w stanie samemu wypracować sobie zdanie w każdej sprawie, która nas dotyczy. Nie staralibyśmy się być posłuszni ludziom, których nie szanujemy i zasadom, których nie uznajemy. Wiele zbrodniczych zamysłów ludzkości nie miałoby szansy się rozwinąć. Gdyby nie moralność oparta na autorytecie, ludzie byliby o wiele szczęśliwsi.

Można się też zastanowić, czy nie jest ona czymś zasadniczo przeciwnym człowieczeństwu. Podobno „Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby przekonać się, jaką on da im nazwę.” (Rdz 2,19). Otóż według niektórych antropologów, umiejętność symbolicznego myślenia była zasadniczym przełomem w kształtowaniu się inteligencji u Człowieka z Cro-Magnon, który przewyższał pod tym względem Neandertalczyka. Możemy więc dziękować Bogu, że tak właśnie zrobił. Ale później: „Pan Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: «Gdzie jesteś?» On odpowiedział: «Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się». Rzekł Bóg: «Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść?»” (Rdz 3,9-11). Okazało się więc, że są rzeczy, których nie powinniśmy nazywać, a co za tym idzie, nie powinniśmy o nich myśleć. W tym sensie wiara w Boga jest aktywnością podważającą nasze człowieczeństwo.

Ale jeśli już uznamy takie założenie, to otwiera się całe pole do dalszych rozważań. Co, jeśli nasze myśli wykształciły w sobie nawyki podążania za autorytetem, mimo, że chcemy świadomie się wyzwolić? Wtedy wyzwolenie nasze nie będzie zupełne. Nie będziemy mogli być tacy, jacy chcemy. W takiej sytuacji się w pewnym momencie mojego życia znalazłem, mimo że moje odrzucenie autorytetów było na tyle niezupełne, że czułem się jeszcze przez wiele lat potem katolikiem. Ale wiedziałem już, że moja wolność nie jest ograniczona tylko przez to, co świadomie o sobie uważam, lecz również przez myśli i przekonania podświadome, z których istnienia nie zdaję sobie sprawy. Zrozumieć i ogarnąć tą prawdę pomogły mi moje zainteresowania psychologiczne, o których napiszę wkrótce.

2 komentarze

  1. Najbardziej nurtujące w tym wpisie są analogie między państwem a Bogiem, a w zasadzie oczekiwań ludzi względem ich obu. W pewien sposób potwierdzasz moje spostrzeżenia.

    Ja już jakiś czas temu zauważyłem w wielu, bardzo wielu wypadkach, niesamowitą korelację: zbieżność uznawania podobnych kompetencji obu tych bytów. Wielokrotnie, gdy gadałem z kimś o jego wizji Boga, a kiedy indziej o polityce i roli państwa, zakres „dopuszczalnej interwencji” w nasze życie był podobny. Deiści okazywali się bardziej wolnorynkowi, a z kolei ludzie, dla których egzystencja składa się z samych boskich działań, cudów i innego wtrącania się w życie ludzkie, nie mieli nic przeciwko rozrośniętemu państwu, wpychającemu swój nos w co się tylko da.

    Oczywiście są wolnorynkowi katolicy – ale polecam pogadać z ludźmi, którzy nie pogłębiali zbytnio swojej wiedzy w jednym kierunku, takimi „niewyrobionymi”, konstruującymi swój światopogląd w sposób bardzo spójny.

    W roli materialnej manifestacji absolutu państwo występuje u nich nadspodziewanie często. Jego interwencja jest jak cud. Coś w tym heglowskiego… A może chodzi tutaj po prostu o konflikt zewnątrzsterowności i wewnątrzsterowności?

    Greetings & stay free!

    FatBantha - 24 marca, 2010 at 22:31
  2. gdyby nie moralność zawarta w Boskich przykazaniach panowałaby anarchia, chaos i ludzie bardziej by byli podobni do zwierząt, które kierują się instynktem, jakiś porządek musi być, jakieś granice, zasady

    gosc - 6 listopada, 2012 at 23:33

Leave a Reply

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.