Polscy bikiniarze

Z filmem „Bikiniarze” kojarzy mi się polska produkcja „Wszystko, co kocham”, która opowiada o polskim odpowiedniku bikiniarzy z lat 80, czyli subkulturze punk. Muzyka punk wyrażała potrzebę młodych ludzi do zachowania indywidualności w czasach kryzysu gospodarczego, które wiązały się z ofensywą kolektywizmu – tak w strefie obyczajowej, jak i gospodarczej, zwłaszcza w Polsce. Dla miłośników tej muzyki i związanego z nią stylu życia stworzono festiwal w Jarocinie, nad którym czujną kontrolę sprawowały Służba Bezpieczeństwa i ZOMO. Jednak trudno było zapanować nad żywiołem, który rozlewał się na cały kraj.

Film pokazuje grupę muzyczną, która podstępem uzyskuje zgodę na występ na szkolnym balu, by zaprezentować tam piosenki szydzące z władzy. Główny bohater, lider zespołu, decyduje się na taki krok, nie zdając sobie sprawy z jego konsekwencji. Impulsem, który popycha go do tworzenia i prezentowania innym swojej muzyki są dla niego przygody erotyczne, których może doświadczać dzięki swojemu społecznemu statusowi buntownika.

Buntownicze postawy młodego pokolenia z okresu totalitaryzmu dobrze charakteryzuje wypowiedź Jarosława Janiszewskiego, lidera zespołów „Czarno – czarni” i „Bielizna”. Stwierdził on, opowiadając o swojej młodości spędzonej w Trójmieście, że zawsze denerwowało go, gdy na imprezach ktoś zaczynał puszczać utwory Jacka Kaczmarskiego. Bo zmieniało to nastroje dziewczyn w stronę dla niego niepożądaną. Co podsumował dobitnym stwierdzeniem: „to majtki mają runąć, nie mury”. Odnosząc się do rosyjskich bikiniarzy, trzeba stwiedzić, że to im wystarczyło. Ich polscy naśladowcy natomiast zapragnęli, aby runęły również mury, skoro już trochę skruszały…

There are no comments on this post

Leave a Reply

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.