Korwinowe opowieści

Poświęciłem niedawno nieco czasu, aby zastanowić się nad nowym, egzotycznym tematem poruszonym przez pana Janusza Korwin-Mikkego, i muszę przyznać, że mam w sprawie sportu poglądy bardziej skrajne od niego. Nie zmienia to faktu, że jest to przez niego przedstawiane w sposób tak osobliwy, że właściwie nie wiadomo, do kogo to ma dotrzeć. Do takich, jak ja? Ale jak możemy angażować w to niewinnych totalniaków, oburzonych tym, że istnieje ktoś wyznający tak skrajnie przeciwne wobec nich wartości? No dobra, wiadomo, oni sami tego chcą, Lis sam zaprasza, Libicki sam, z własnej woli pozywa (oj, będzie się działo!).

Ale wracając do tematu. Sport pojawił się w naszej cywilizacji z powodu starożytnych Greków, którzy widzieli w nim spełnienie harmonijnego rozwoju człowieka. Połączenie rozwoju cielesnego i duchowego, czyli kalokagatia, to idea, która towarzyszyła przygotowywaniu młodych ludzi do uczestnictwa w zawodach sportowych. Współczesny sport, jak się zdaje, odchodzi nieco od tego ideału. Skrajnym przykładem na to jest paraolimpiada, gdzie o wybitność w sensie fizycznym konkurują ludzie bynajmniej nie wybitni w sensie umysłowym. Ale jest możliwe, że w normalnej lekkoatletyce mogą wygrywać ludzie, którzy nie są zbytnio rozwinięci umysłowo – bo umysł nie odgrywa tu roli. Za to ciało jest tak „przeinwestowane”, że pojawia się we mnie niesmak. Dlatego nie sympatyzowałem nigdy z tą dziedziną sportu, a raczej z dyscyplinami wymagającymi minimum wysiłku umysłowego – sportami walki i grami zespołowymi, ewentualnie skokami narciarskimi. Ale niech każdy ogląda, co lubi. Swoją drogą dziwię się temu, że pan Korwin-Mikke porusza ten temat, przecież podobno nie ogląda telewizji, więc co go to obchodzi?

Swoją drogą, może to mieć sens parodystyczny – w końcu „para”. Jesteśmy tak obsesyjnie skupieni na udoskonalaniu swojego ciała, że nie zauważamy, że to nasz umysł ostatecznie decyduje o tym, kim jesteśmy. Dlatego zainteresowaniem w para-sporcie cieszą się również niepełnosprawni fizycznie: tutaj możemy przekonać się, że charakter człowieka poszkodowanego przez los może się doskonalić. Niektórzy potrzebują, aby rozrywka była dla nich takim rodzajem terapii.

Sądzę, że nawet ludzie, którzy za jedyny godny uwagi sport uważają seks, mogą znaleźć jakieś odniesienie do tego. Niezależnie od tego, co by na ten temat powiedzieli starożytni greccy pedofile, współczesne wzorce seksualne są często porażająco infantylne. I tutaj przyszedł ratunek – film „Idioci” Larsa von Triera, gdzie ludzie opuszczają swoje rodziny, zjeżdżają się w jedno miejsce i udają upośledzonych umysłowo, aby odnaleźć w tym swoje spełnienie. Ciekawe, czy ktoś próbował leczyć tym filmem anoreksję?

There are no comments on this post

Leave a Reply

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.