Pieprz się dla lasów deszczowych
Wyzwolenie seksualne jest dla ludzi zarządzających nami bardzo ważnym dobrem cywilizacyjnym. Rozumiemy, że musimy być gotowi na korzystanie ze wszelkich okazji, które mogą nam zapewnić satysfakcję, bezwzględnie powinniśmy zachowywać obojętność, a nawet życzliwość wobec tych, których obyczaje i preferencje nie są zgodne z naszymi. W takich warunkach projekt tego rodzaju mógł się powieść – podobno co dziesiąty zapytany na ulicy człowiek zgodził się na sfotografowanie nago i dołączenie do twórców.
Ale w końcu nadeszła chwila prawdy. Członkowie przedsięwzięcia pojechali do Ameryki Południowej, aby spotkać Indian, opowiedzieć, kim są i zostawić im pieniądze. Ale nie zostali zrozumiani, nie przyjęto ich misji i kazano im się wynosić. Do dziś nie wiedzą, na co wydać kilkaset tysięcy euro zgromadzonych w przedsięwzięciu. Wolny seks, jak się okazuje, nie miał dla mieszkańców dżungli rewolucyjnego potencjału. Niestety, to jest jedyne, co możemy zrobić w zakresie wartości publicznie akceptowanych. Możemy powiedzieć „pieprz się dla lasów deszczowych” i będzie to, co prawda z lekkim niesmakiem, zaakceptowane. Co innego gdyby powiedzieć, na przykład, „zabijaj dla lasów deszczowych”, mając na celu rekolonizację obszarów tropikalnych i zaprowadzenie tam ładu cywilizacyjnego. Takie pomysły z pewnością mogą być uznane jedynie za ekstremizm zasługujący na wyśmianie i zapomnienie.