Prakseologiczna koncepcja zła
Jak wiadomo, nowożytna filozofia i nauka europejska powoli rugowały z arsenału używanych przez siebie pojęć szatana, sprawcę zła. We współczesnej rzeczywistości społecznej skupianie się na doniosłej roli szatana w kształtowaniu świata wydaje się być staromodne i obciachowe. Daje się jednak zauważyć, że brak namysłu nad istnieniem zła jako niezależnego, samodzielnego bytu wprawia w pewną konsternację w sytuacji, gdy jesteśmy świadkami wyjątkowo wielkiego zła, ohydnych, zaprzeczających człowieczeństwu masowych zbrodni, jakie miały miejsce w XX wieku i, poniekąd, są popełniane nadal. Powstają więc różne pojęcia zastępcze, pisze i mówi się o postkomunizmie, walce klas, neoliberalizmie, efekcie lucyfera, rasizmie i ksenofobii. Powrót do starego, poczciwego szatana wydaje się na tle współczesnej nowomowy bardzo kuszący. Z jakiegoś powodu jednak proste, dualistyczne rozumienie rzeczywistości przestało ludziom wystarczać.
Podejście metafizyczne jest przestarzałe, ponieważ niezależnie od tego, czy gdzieś tam, daleko, albo i całkiem blisko znajdują się jakieś potężne istoty, które mogą na nas oddziaływać, człowiek zdaje się być istotą autonomiczną, która podejmuje decyzje o sobie i ponosi ich konsekwencje. Konkretne postawy etyczne przynoszą określone owoce w postaci stosunków społecznych i indywidualnego poczucia dobrostanu. Czym z takiej perspektywy jest zło? Po prostu uleganiem skłonnościom, które stanowią nasze ewolucyjne dziedzictwo: agresji, dominacji, niepohamowanemu dążeniu do zaspokajania potrzeb fizjologicznych. Co wprawia nas w stan bycia złym? Pewnej wskazówki udziela tutaj psychologiczna teoria optymalnego doświadczenia.
Człowiek nie jest stworzony do tego, aby budować cywilizację, to, że jest ona faktem, zawdzięczamy ewolucji kulturowej, nawykom myślowym, które tworzymy po to, aby „oszukać” swoje pierwotne instynkty i sprawić, aby możliwe było efektywniejsze funkcjonowanie. Nawyki te, konstruujące, mniej lub bardziej efektywnie, pokojową koegzystencję i współpracę, muszą mieć w sobie pewien potencjał, aby mogły zostać przez nasze umysły przyjęte. Bycie dobrym musi nieść ze sobą pewien niezbędny ładunek bieżącej satysfakcji. Psychologowie behawioralni niegdyś wierzyli, że możemy skłonić człowieka do dowolnego zachowania, jeśli użyjemy odpowiednich bodźców; problemem nie jest tutaj jednak ograniczony repertuar możliwych ludzkich zachowań, ale ograniczona dostępność i intensywność bodźców, a także ich forma. Tak więc nie jest łatwo być dobrym. Jeśli z jakichś, zależnych bądź niezależnych od nas, przyczyn brakuje odpowiednich zasobów materialnych, intelektualnych bądź społecznych, możemy stracić równowagę i stać się z powrotem drapieżnymi małpami. Ale kluczowym elementem, którego brakuje w katolickiej koncepcji zła jest fakt, że zaburzenia te mają dwojaką naturę.
Pierwszy z dwóch „szatanów” to siewca siły zniszczenia, szerzący słabość charakteru i zwątpienie we własne siły, znany w mitologii indoeuropejskiej od czasów Zaratustry pod nazwą Arymana. A następnie przyswojony przez islam, judaizm i chrześcijaństwo. Przez wieki akceptowano w kulturze dualistyczną koncepcję rzeczywistości, sztywny podział na dobro i zło, dopiero romantyzm przyniósł w tym zakresie pewną innowację. Mefistofeles w „Fauście” powiada: „Jam tej siły cząstką drobną co zawsze złego chce i zawsze sprawia dobro”. Zwrócono uwagę na wielki potencjał kreatywności, który może być naszym udziałem dzięki podążeniu za mocą zwaną w religiach złem. Wielkiej eksploracji tego tematu dokonał Fryderyk Nietzsche. Ten kierunek myślenia kontynuuje współczesny satanizm.
Drugi z „szatanów”, którego można, za Rudolfem Steinerem, twórcą oryginalnej demonologii para-chrześcijańskiej, nazwać Lucyferem, jest wcieleniem mocy twórczych ludzkiego umysłu i z jego istnienia niejasno raczy sobie zdawać sprawę tylko ostatnia z wyżej wymienionych trzech wielkich religii. To jego święty Paweł nazywał „aniołem światłości”. To jego obecność chce się pomijać, łagodząc po Soborze Watykańskim Drugim katolicką liturgię i dążąc do przymierza między katolikami a żydami. To on jest inspiratorem nierówności społecznych, arogancji władzy, manipulacji, instytucjonalnej przemocy.
Jak obydwie moce wkraczają do naszego umysłu? Rzeczywistość reaguje z ludzkim umysłem na dwa sposoby. Bywa tak, że nasze funkcjonowanie jest zagrożone przez czynniki zewnętrzne i żadne nasze działania nie mogą tego zmienić. Reakcją na taki stan rzeczy jest lęk. I ograniczenie możliwości dostosowania, których i tak brakuje. Można mieć też do czynienia z sytuacją przeciwną, kiedy nasze możliwości przetwarzania są zbyt duże i nic nie jest w stanie choćby wprawić w ruch naszych myśli – rezultatem takiego stanu rzeczy jest nuda. Co pociąga za sobą dążenie do wykorzystywania umysłu w niekorzystny sposób. Taki mechanizm jest fundamentem dla opisanego w artykule o Teorii Ekspansji Klasyfikacyjnej rozróżnienia na wzorce o małej i dużej dostępności wzmocnień. Co ogranicza nasz potencjał do nieograniczonego modelowania umysłu: zmieniać można to, co doprowadzi do uzyskiwania doświadczeń optymalnych, w których najwyższemu wysiłkowi towarzyszą największe korzyści.
Trzeba dodać coś jeszcze do uwag na temat chrześcijaństwa tam zamieszczonych. Nie tylko unika się w tej religii działania pod prąd odczuć sumienia, ale również obecna jest koncentracja na sytuacjach zagrożenia. Chrześcijanin woli raczej odgradzać się od świata zewnętrznego, nawet kosztem nieuniknionego konfliktu z ludźmi nie podzielającymi jego przekonań. Rzecz jasna, obydwie te tendencje występują w o wiele większym natężeniu w judaizmie i islamie, religiach pustynnych, zaprojektowanych dla ludzi kolektywnie walczących o przetrwanie, nieskorych do przewidywania, jak należy się zachować w sytuacji dobrobytu ani też do rozważania, jak pomóc wybitnym jednostkom w rozwoju. Przez wieki chrześcijanie z powodzeniem ograniczali tym dwóm religiom możliwości ekspansji, niekiedy nawet czyniąc to zbyt brutalnie i trwoniąc w ten sposób swoje siły. Ale potencjał ku temu już się wyczerpał. Nadrzędną wartością TEK jest równowaga – a zatem obecność Arymana i Lucyfera w naszym życiu musi być zrównoważona. Ku tej równowadze prowadzi nas już nie chrześcijaństwo jako całość, lecz współczesna kultura alternatywna i skrajne ruchy polityczne, niekiedy z religią tą ideowo powiązane, starające się zwracać naszą uwagę na mroczną, chaotyczną, destrukcyjną stronę rzeczywistości, w której żyjemy. Przedmiotem ich zainteresowania są zarówno realne problemy społeczne, jak i mentalne uwikłanie w nonsens obecne w cywilizacji zachodu.
Trzeba też zrozumieć, że mamy tu do czynienia z naprawdę pierwotnymi zależnościami. Podział rzeczywistego, zróżnicowanego świata na obszary „szans” i „zagrożeń” to nie jest, co prawda, jakaś uniwersalna, metafizyczna cecha tegoż świata, ale sposób, w jaki umysł nadaje rzeczom i działaniom znaczenie. Tym niemniej, rozróżnienie to ma charakter absolutnie podstawowy. Tworząc kulturę, rozwijamy swoje możliwości postrzegania i pozyskiwania zasobów; ale dążenie do natychmiastowego zaspokajania potrzeb stanowi nieodłączną cechę naszej egzystencji i trzeba przeznaczyć na nie właściwe miejsce w życiu. Jeśli to pominiemy, nasza natura obróci się przeciwko nam. Najpierw upadają pojedynczy ludzie, potem klasy społeczne, a na koniec całe narody.
Aryman jest więc symbolem tych sił w człowieku, które pchają go ku głębszemu zjednoczeniu z naturą i swoim ewolucyjnym dziedzictwem, Lucyfer uosabia postęp, przekraczanie granic człowieczeństwa. Według Rudolfa Steinera, Aryman jest starszy od Lucyfera i odstąpił od głównego nurtu rozwoju anielskiego wcześniej. Zwierzęta i przodkowie Homo Sapiens Sapiens nie znali kultury, dbając jedynie o zaspokojenie naturalnych potrzeb. Najbardziej „prymitywne” kultury były z kolei skrajnie lucyferyczne, politeizm z każdej powszedniej rzeczy tworzył świętość. Z tego punktu różne cywilizacje ewoluowały w odmiennych kierunkach. Tradycja Zachodu rozwinęła się w kierunku głębszego zrozumienia indywidualności człowieka, Chiny i Indie poszły właśnie w kierunku głębszego zrozumienia natury zła. Ze wszystkich tradycyjnych systemów religijnych najdojrzalszą formę zrozumienie to przybrało w Konfucjanizmie. Tym niemniej, wraz z odejściem od tradycji członkowie naszej cywilizacji nie zawsze pogłębiają swoje zrozumienie zła, czasem jest wręcz przeciwnie.
I tak zło pod wieloma postaciami przenika nasze życie, a my ulegamy mu, nie rozumiejąc w pełni jego istoty, szczególnie, jeśli jesteśmy pod wpływem przekonań ograniczających umiejętności poprawnego wnioskowania wywiedzionych z tradycji. Trzeba jednak pamiętać, żeby, dystansując się od wpływów jednej z religii, nie dostać się pod wpływ innej, jeszcze bardziej niszczącej.