Idą święta
Empatia to uczucie uwarunkowane genetycznie, ale można i należy je w sobie rozwijać – przez odpowiednie kontakty społeczne, literaturę, muzykę. Trzeba zrobić, co tylko się da, aby można było poczuć więcej cierpienia innych istot – nie po to, by cierpieć razem z nimi i we własnym cierpieniu znajdować jakąś tajemniczą przeciwwagę, ale po to, by to cierpienie móc tym efektywniej zwalczać. Nie każdy uważa takie działanie za sensowne, niektórzy twierdzą, że ich świętym prawem jest otaczanie się przyjemnymi i wygodnymi ludźmi i rzeczami. To dostarcza im szczęście, które ma polegać na wyciśnięciu jak największej satysfakcji z chwili bieżącej, czemu chętnie wtórować mogą humaniści zainspirowani filozofią wschodu. Czy słusznie? Wydaje się, że w praktyce tak, cierpienie innych niezbyt wiele obchodzi Hindusów, Chińczyków, czy Japończyków, łamanie rozmaitych praw człowieka i potworne zbrodnie świadczą o głębokiej przepaści światopoglądowej między Wschodem a Zachodem.
Kanwą obchodów Bożego Narodzenia jest bardzo prosta historia, która może się przydarzyć współcześnie wielu ludziom w najbiedniejszych częściach świata – pewna kobieta jest w ostatnim miesiącu ciąży, ale trzeba wybrać się w daleką podróż, po drodze nie ma gdzie nocować, trzeba zadowolić się brudem i smrodem. Banalność ubrana w dramat. Czy to ma usprawiedliwiać nierówności społeczne? Wiemy, że istnieją na świecie tłumy biedaków, ale szanujemy ich prawa do bycia potencjalnymi synami bogów? Może dlatego tak łatwo jest zapomnieć o świątecznym nastroju – bo z założenia ma być to tylko symboliczne – potem znowu przez rok możemy stać się sługami własnego zadowolenia.
A zatem, aby upowszechnić świąteczny nastrój, należałoby zakwestionować samą istotę świąt. Po co powstały? Właściwą odpowiedzią jest kłopotliwy fakt skracania się w grudniu dnia – do tego poziomu, że nasze nieustanne oddawanie się służeniu własnym zachciankom zmysłowym natrafia na poważne ograniczenie. Nastrój siada. Trzeba się mentalnie podpompować, przekonać siebie, że jest się zacnym i prawym obywatelem, ojcem, sąsiadem. Cóż w tym złego, przecież wypowiadałem się niegdyś przeciwko chrześcijańskiej dobroczynności, która nie baczy na własną korzyść?
Problem w szczerości wobec samego siebie, uczciwości intelektualnej w stawianiu hipotez na temat statusu moralnego własnej osoby. Przez to, że mieliśmy okazję uzyskania dostępu do pewnych zasobów materialnych, stawiamy siebie ponad innymi, którym się to nie udało. Nie ma w samym tym fakcie nic złego, wszak dzięki temu funkcjonuje świat – musimy odbierać nagrodę za nasze wysiłki. Ale nie robimy tego świadomie, przez co pojawiają się pewne ograniczenia poznawcze – niechęć do zainteresowania i włączania się w inicjatywy dobroczynne. Co czyni świat niebyt przyjemnym miejscem dla wielu ludzi, a przez to jako całość niezbyt stabilnym.